Po udanym dniu w Universal Studios pora opuścić Los Angeles. Nie to żebym jakoś specjalnie chciał, ale na liście rzeczy do zwiedzenia zostało jeszcze kilka pozycji, a czasu zrobiło się jakby mniej. Wjazd na autostradę, tempomat ustawiony na 70mph i po godzinie lądujemy w przytulnym i upalnym Palm Springs. Chwila snu, potem mocne śniadanie, kawa i ruszamy na bliskie spotkanie z największą imprezownią Stanów Zjednoczonych. Po drodze mijamy kilka parków narodowych i kanionów( te opiszę następnym razem), aby po chwili znaleźć się przy Zaporze Hoovera.
Jeśli ktoś Wam mówił, że tama robi wrażenie tylko na filmach/zdjęciach, to… miał rację… Nie wiem jak to wytłumaczyć. Kolos wybudowany na początku XX wieku jest przeogromny i czuć jego potęgę, ale jakimś cudem na filmach, ba nawet na zdjęciach które my zrobiliśmy, sprawia wrażenie dużo większego. Ale z drugiej strony, tamę zwiedzaliśmy już po Wielkim Kanionie, więc być może była to kwestia perspektywy?
Jako bonus, załapaliśmy się do zdjęcia google street view. Jak już się dać złapać, to przynajmniej w jakimś zajebistym miejscu xD

o tutaj: https://goo.gl/maps/1fjjToyqKpG2
Po niecałej godzinie dotarliśmy do najbardziej osławionego miasta Nevady: Miasto Grzechu, Sin City, czy City of Lights. Proszę Państwa – witamy w Las Vegas.
I choć chciałbym napisać coś miłego, to nie mam jak. Trafiając po raz pierwszy na ulice Vegas, wszystko wydaje się brzydkie i błyszczące plastikowym kiczem. Wszędzie jest brudno, wszędzie śmierdzi – a to rzygiem, a to żulem, a to płynami ustrojowymi wymieszanymi z dymem papierosowym i przetrawionym alkoholem. Wszędzie widać mega dysproporcje – w jednym miejscu stoi mama z dziećmi próbująca przepchnąć się przez tłum gapiów podziwiających rozebraną tancerkę go-go, która z niewiadomych powodów postanowiła dawać pokaz pośrodku zatłoczonego chodnika, przy którym siedział niczym niewzruszony żul zaabsorbowany jedynie odpalaniem znalezionego na chodniku kiepa. Dodać do tego dzikie tłumy w każdym możliwym zakątku i mamy mieszankę wybuchową.
I w tym momencie mógłbym zakończyć opowieść lecz stało się coś dziwnego.
Przyszła noc, a z nią pierwszy drink. I czwarty. I wygrane 20 dolarów w automacie. I kolejne 2 drinki.
I nagle zaczynam rozumieć.
Las Vegas jest jak wielka, obwieszona sztucznym złotem, tleniona lampucera w nocnym klubie, do której podchodzisz dopiero po 10 drinkach. Tak. Jest to miejsce, którego nie można zwiedzać na trzeźwo. Po kilku głębszych, wszystko zaczyna być piękne, kolorowe, zapierające dech w piersiach i niesamowite. Ogrom tego miasta zaczyna przytłaczać, ale w pozytywny sposób – po prostu czuje się jego wielkość, magię i charakter. Gdzie okiem nie sięgniesz uśmiechnięci ludzie w tańcu przemierzający skąpane złotem i neonowym światłem ulice grzesznego miasta. Co chwilę muzyka z klubów nocnych, kabaretów, i kasyn wylewa się na szerokie ulice, którymi powoli, snują się błyszczące limuzyny, które niczym wielkie parowozy z początku minionego stulecia przyciągają gapiów swą dostojnością i wielkością. I zewsząd, z każdej możliwej strony, wielkie hotele zapraszają do swoich kasyn kusząc milionowymi wygranymi, nęcąc drogimi alkoholami i chwaląc się luksusowymi sklepami, w których tysiące dolarów można stracić kupując jedynie podkoszulek.
Wystarczy mieć pieniądze, i noc może się nigdy nie skończyć.
A jak się pieniędzy nie ma?
Przychodzi poranek, a z nim potworny ból głowy, obrączka na palcu serdecznym i co u niektórych potworny świąd w okolicach krocza.
I znowu jest brudno, śmierdząco, „normalnie” i nieznośnie gorąco.
I tak do kolejnej kolejki przy barze. A potem znowu się zaczyna magia.
Poniżej kilka informacji dla osób planujących podróż do Vegas, choć reszta też znajdzie coś dla siebie:)
- Vegas warto odwiedzać w ciągu tygodnia. Jest odrobinę mniej ludzi niż w weekendy, za to ceny hoteli są tańsze niemal o połowę.
- Ceny hoteli są śmieszne. Za marnej jakości hotel w San Francisco czy Los Angeles zapłacimy ok 100 dolarów, gdy w Vegas za połowę tej kwoty dostaniemy wielki pokój w czterogwiazdkowym hotelu z jacuzzi, płaskim telewizorem z kablówką, dostępem do minibaru i darmowym parkingiem.
- Jeszcze przed zarezerwowaniem hotelu warto sprawdzić jakie dodatkowe atrakcje posiadają wybrane hotele. mogą to być pokazy burleski, koncerty gwiazd, pokazy magików czy pokazy cyrkowe. I pisząc te słowa nie mam na myśli objazdowego cyrku z Pścimia Górnego, tylko np Cirque du Soleil, pokazy Davida Copperfielda, Pin-up show z Playmate 2014 roku, czy koncertu Slash’a. W Vegas nic nie jest słabe;]
- Pomiędzy hotelami krąży darmowa kolejka powietrzna, więc można odwiedzić kilka atrakcji jednego wieczora .
- Pokaz Fontann przy hotelu Belaggio jest spoko, ale dupy jakoś specjalnie nie urywa, a zawsze są tam tłumy gapiów.
- Nie warto kupować drinków przy barach w kasynach z dwóch powodów. Po pierwsze – ceny są kosmiczne. 30 dolarów (jakieś 120złotych – stan kiedy dolar był prawie po 4zł) za dwa drinki nie jest niczym nadzwyczajnym (w zwykłym barze za to samo zapłacilibyśmy jakieś 5-6 USD). Po drugie te same bary o których mówiłem sekundę temu robią darmowe koktajle dla osób siedzących przy atrakcjach w kasynie. I wcale nie trzeba grać o jakieś kosmiczne kwoty – im dłużej siedzisz, tym częściej przynoszą drinki. Ja o tym dowiedziałem się w dzień wyjazdu… tak.
- Niezależnie od tego jaki hotel wybierzecie (warto wybierać coś ze „stripa” czyli głównej ulicy Vegas) warto odwiedzić hotel Stratosphere, który ma dostępną dla wszystkich wieżę widokową z której rozpościera się cudowny widok na całe miasto.
- Na tej samej wieży są również dodatkowe atrakcje, jak np. rollercoaster na czubku wieży (350m), skok na linie, czy katapulta i wszystko na wolnym powietrzu.
- Warto też odwiedzić starą część miasta, czyli downtown, w którym znajdują się oldschoolowe bary, kasyna i restauracje nawiązujące do ery Elvisa.
- Wyjeżdząjac z Vegas warto napełnić bak do pełna, bo planując drogę np. do Los Angeles, można jechać doliną śmierci w której stacji benzynowych jest jak na lekarstwo, a ceny są tam dwa razy wyższe niż zwykle.