Ostatni dzień wakacji. Niby nic, bo wyjazd był cudowny i zostaną mega wspomnienia, ale mimo wszystko czuję jakiś niedosyt, że za szybko, że za mało rzeczy zobaczyliśmy, że za mało ludzi poznaliśmy, itd. itp.
Jednak nie ma tego złego. Po dłuższej przerwie w głowie pojawiło się miljon pomysłów jak rozwinąć bloga, w którym kierunku iść, o czym pisać, w jaki sposób kręcić filmy. Dzięki świeżemu spojrzeniu osób z zewnątrz mam tez kilka rzeczy, które chciałbym w najbliższym czasie poprawić i jestem przekonany że wszystkim wyjdzie to na dobre. Brakowało mi takich kilku tygodni odmóżdżenia i odpoczynku. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego ile taki dłuższy wyjazd daje, bo moje wakacje zawsze kończyły się po tygodniu…
Ale o tym wszystkim będziecie w stanie się przekonać z czasem, tak samo jak i blogasek będzie się z czasem rozwijał. Teraz zapraszam na Tureckiego Kebaba, którego próbowaliśmy właśnie w nasz ostatni dzień.
W Bodrum, jest takie miejsce które widoczne jest we wszystkich przewodnikach, opisywane przez ludzi i generalnie traktowane jako „Must watch” tego miasta. Skuszeni tym wszystkim wybraliśmy się w kilkukilometrową piesza wycieczkę, coby nie było, że byliśmy w Bodrum, a wiatraków nie widzieliśmy.
Przyznam, że średnio mi się chciało tam iść, bo pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca (no chyba, że ktoś lubi maszerować pod wielką górę przy bezwietrznej aurze i 38 stopniach Celsjusza), oraz jakoś nie trafiają do mnie atrakcje, o których każdy mówi, że trzeba zobaczyć, ale nie potrafi powiedzieć co jest takiego szczególnego w takich miejscach.
W każdym razie, po dotarciu na miejsce i chwilowej przerwie na wyciśnięcie koszulki z potu, przyszła pora na subiektywną ocenę miejsca i zgodnie z moimi przypuszczeniami, zawiodłem się . Nie tylko przeszkadzały mi góry śmieci oraz wszechobecny zapach moczu, ale też same wiatraki… Ogólnie, gdyby mi ktoś nie powiedział że to są wiatraki, to miałbym duży problem ze zidentyfikowaniem tego czegoś, bo tak naprawdę to wszystko to jedynie sterta pomazianego farbami gruzu, który przypomina małe domki… (no może poza jednym w miarę zachowanym, ale o tym nie napiszę, bo po co:D).
Jedynie dwie rzeczy ratowały honor tego miejsca:
1. Budka z piwem(sic!)
2. Widoki, które były wspaniałe… doskonale widać morze, góry, wyspy, oraz całe miasto, łącznie z pięknie oświetlonym portem. Dodatkowo trafiliśmy na zachód słońca, który jeszcze bardziej podkręcił wrażenia wizualne i dzięki temu nie wróciliśmy całkowicie zawiedzeni.
Jednak tego wieczoru, nie wiatraki miały być najważniejsze, ale kebab.
Czekałem na tą chwile do ostatniego dnia, aby spróbować dania które znane jest chyba wszystkim polakom w postaci wielkiej buły wypełnionej kapustą, mięsem niewiadomego pochodzenia i litrem sosu czosnkowego…
A w Turcji?
Kebab to po prostu szybkie danie, kanapka, przekąska, czyli coś co można iść, kupić za kilka Lir, najeść się i iść dalej.
Jedynym problemem było znalezienie miejsca, które serwuje również baraninę.
Dodam, że się nie udało.
Wszędzie, dosłownie w każdym miejscu dostępne jest mięso z kurczaka i od czasu do czasu można znaleźć wołowinę (mielonka taka sama jak u nas), przez co musieliśmy obejść się smakiem, jednak udaliśmy się do miejsca, gdzie byli sami „lokalesi”, coby posmakować dania jak najbardziej zbliżonego do „oryginału”.
Pierwsza sprawa, to wygląd i ilość składników. Wprawdzie można dostać w Polsce kebab w picie, jednak najczęściej jest on też wypełniony warzywami, z niewielką ilością mięsa, a w Turcji spotkała nas miła niespodzianka: w skład wchodziła pita, dużo mięsa i dosłownie odrobina ogórków i pomidorów. Bez sosów, bez przypraw, według zasady, że jak klient będzie chciał doprawić, to i tak to zrobi. Dodatkowo do każdego kebaba serwowany był cały słoik zielonego marynowanego chili, które przy ciężkim mięsie wspomaga trawienie i nadaje specyficznej dla krajów południowych pikanterii, oraz do zapicia ayran, czyli mix jogurtu, wody i soli, który wspaniale gasił pragnienie i przyjemnie usuwał pieczenie paszczy po przedawkowaniu chili.
Całość smakowała ok. Po prostu. Nic dodać, nic ująć – szybkie jedzenie, które ma dać siły i zabić głód, które jest smaczne ale bez fajerwerków:)
Poniżej kilka zdjęć z naszej wycieczki, a teraz nie pozostaje mi napisać nic innego jak:
Do zobaczenia w Polsce:)

W Turcji występuje specjalna rasa krwiożerczych wilków, które wyglądają jak małe słodkie szczeniaczki.
Na deser: