Kto z nas nie lubi ludzi punktualnych? Można umawiać się z nimi w ciemno i zawsze wiadomo, że żadna ze stron nie będzie musiała czekać. Ludzie punktualni są cnotliwi i szanują innych, blablabla, nie ma co więcej się o nich rozpisywać. Ale co w takim razie ze spóźnialskimi?
Można by pisać o tym elaboraty: nie można się spóźniać, bo to źle o nas świadczy, że to pokazuje nasz brak szacunku dla innych, że ciężko takim osobom zaufać, bo skoro spóźnia się na spotkanie, to może też się spóźniać z płatnościami, deadline’ami itd. W prowadzonych rozmowach przy kawie często usłyszymy, że z tym i z tym trzeba umawiać się zawsze godzinę wcześniej, bo i tak się spóźni, albo najlepiej nie umawiać się wcale, bo skoro nie szanuje naszego czasu to w ogóle jest be…
I jak przy spotkaniach towarzyskich spóźnianie się jeszcze jest jakoś wybaczane, to spróbujcie się spóźnić na spotkanie biznesowe, albo rozmowę kwalifikacyjną. Z biegu będziecie skreśleni i praktycznie nic już nie jest w stanie odkręcić tego stanu rzeczy.
No i te wymówki. Ile to już razy słyszeliście o tym, że uciekł tramwaj, że spóźnił się autobus, czy że kogoś porwało UFO?
I jak rozumiem powyższe argumenty, to jednak osobiście nigdy mi nie przeszkadzało to, że ktoś nie był punktualny. Ot, co za problem poczekać na kogoś i przy okazji poczytać książkę, sprawdzić wiadomości w necie, napić się kawy, czy w najgorszym wypadku poobserwować najbliższe otoczenie? Jasne, jak ktoś się umawia na 18:00 a pojawia się po 21:00 to już przeginka i najprawdopodobniej mnie na miejscu już nie będzie, jednak takie spóźnienia do godziny jestem w stanie zrozumieć i bez problemu wybaczyć, czego niestety nie mogę powiedzieć o tych, którzy zawsze są za wcześnie.
Tak, to właśnie ci „pojawiającysięzawszezawcześnie” są najgorszym typem ludzi, których najchętniej rozstrzelałbym z miejsca. No, prawie najgorszym, zawsze są jeszcze wojujący weganie, którzy co chwila wrzucają na fejsbuka fotki z ubojni drobiu, czy tym podobne fetysze, to jest temat na osobny wpis…
Co prawda, jeśli umawiam się z kimś na mieście, to lekko mi zwisa czy ktoś jest wcześniej i na mnie czeka i w samotności tupie sobie nóżką, pod warunkiem, że nie zacznie do mnie wydzwaniać z pretensjami gdzie ja jestem i że już na mnie czeka, bo wtedy mam ochotę zawrócić na pięcie, albo spóźnić się tak, żeby delikwent poczekał jeszcze dłużej. Sprawa nieco się komplikuje jak umawiam się z kimś u mnie w domu (powiedzmy, że na 21:00) a ta osoba pojawia się pół godziny wcześniej… normalnie nóż się w kieszeni sam otwiera. Zazwyczaj mam tak zaplanowane wszystkie czynności, że kończę je na pięć minut przed spotkaniem i osoba, która jest wcześniej, najczęściej może mnie zastać w dresie z mopem i kompletnej rozsypce.
I ani się z takim wódki nie napijesz, ani nie pogadasz, a wszystko przez to, że i tak jeszcze musisz pokończyć wszystkie sprawy przed wparowaniem pozostałych gości, co w praktyce oznacza tyle, że siedzi taki typ i gapi się jak kończę zmywać podłogę, albo słucha pieśni dobiegających spod prysznica.
I ja wiem, że się czepiam, ale jakoś nie miałem dzisiaj weny na pisanie i to był taki mały powód do ponarzekania sobie trochę, bo jak wszystko się dobrze układa, to dla zachowania równowagi trzeba trochę pomarudzić.