Daleko mi do osoby, która hejtuję wszystko co się rusza. Zazwyczaj jeśli coś mnie irytuje, to olewam sprawę i staram się kontynuować moje idylliczne życie.
Jednak zdarzają się czasem sytuacje, które sprawiają, że choćby nie wiem jak się starał, to ni chuja nie mogę przejść obok nich spokojnie. Po prostu są chwile, które wyprowadziłyby nawet najstarszego drwala z równowagi.
Ale do rzeczy.
Jakiś czas temu postanowiłem wymienić mój dość stary zielony telefon. W tym celu przeglądałem oferty sklepów, coby znaleźć upatrzony telefon po jak najbardziej korzystnej cenie.
Wybór padł na sieć sklepów z pewną dużą planetą układu słonecznego w nazwie. I zanim mnie zlinczujecie, że tam wcale nie jest najtaniej, dodam tylko, że w cenie telefonu był dodatkowy głośnik zewnętrzny o cenie rynkowej oscylującej w granicach 400zł. Wspominam o tym, bo o tenże głośnik cała akcja się rozchodzi.
Na stronie internetowej sklepu, była informacja o tym, że telefon z głośnikiem znajduje się w jednym z dwóch sklepów we wrocławiu. Spoko – szybka akcja – samochodem 10 minut drogi – nie ma problemu.
W sklepie zauważyłem, że sam telefon (bez głośnika) kosztuje więcej niż to co widniało na stronie, więc grzecznie pytam pracownika o ofertę ze strony.
W odpowiedzi dowiedziałem się, że owszem oferta nadal obowiązuje i obie rzeczy są na stanie, jednak żeby je kupić, muszę złożyć zamówienie przez internet.
Cóż – pomyślałem – polityka firmy, nie ma co się stresować, tylko spokojnie zamówić słuchawkę przez neta i chwilę poczekać.
Ze stoiska ze smartfonami skierowali mnie do punktu obsługi klienta, w którym dostałem kartkę z moim zleceniem i informacją abym sobie odebrał sprzęt na stoisku z telefonami.
OK – kolejna krótka wycieczka po sklepie, po raz kolejny rozmowa z miłym panem, który oświadczył, że sam nie mogę odebrać sprzętu, tylko muszę poczekać aż pracownik sklepu go przygotuje.
No dobra, w sumie to mało się ruszam, więc ponowny spacer do punktu obsługi klienta dobrze mi zrobi.
Tutaj pojawia się mały zwrot akcji, gdzie w magiczny sposób wyrósł przede mną smutny Pan, który ów sprzęt „przygotowywał” (czyt: ściągnął z półki).
Super – myślę – połaziłem chwilę po sklepie, ale sprzęt już prawie w garści, więc jest dobrze. Przecież, co może pójść nie tak…
W punkcie obsługi klienta, pracownik, który przygotowywał sprzęt uroczyście mi go wręczył i oznajmił, że właśnie teraz jest ten moment kiedy mogę zrzucić trochę grosza z konta i stać się posiadaczem nowiusieńkiego złotego smartfona.
Zaraz, zaraz – pytam – a gdzie głośnik?
Po smutnym spojrzeniu pracownika domyśliłem się, że miałem o to nie pytać, ale skoro już zapytałem, to coś z tym trzeba będzie zrobić.
Następne pół godziny (sic!) spędziłem na obserwowaniu smutnego Pana, który gapiąc się w monitor starał ustalić o co mi właściwie chodzi i czy może mi telefon sprzedać, czy też może nie.
No i okazało się, że jednak nie może, bo pomimo tego, że w internetach piszo, że głośnik jest, to niestety głośnika w sklepie fizycznie nie ma i nie pozostaje mu nic innego jak przeprosić mnie za niekompetencję pracowników.
Problem tkwił w tym, że głośnik widziałem na półce sklepowej o czym poinformowałem Pana, którego oczy stały się jeszcze smutniejsze.
To w takim razie została tylko ekspozycja – mówi – i jeśli Pan chce, to możemy ją panu sprzedać.
Cóż mogłem zrobić? Niby wyjść, ale że na telefon z głośnikiem napaliłem się jak ksiądz na nowego ministranta, postanowiłem że jednak chciałbym zobaczyć, jak ta ekspozycja wygląda.
Kolejna wycieczka na dział, tym razem audio i… niespodzianka – cała półka zapchana pięknie zapakowanymi głośnikami.
Smutny Pan po raz kolejny przeprosił mnie za niekompetencję innych (tak tak) pracowników i tym razem zaprosił do kasy, aby zakończyć ten teatr pomyłek.
W tym momencie historia mogłaby się zakończyć, ale jak to w życiu bywa, zawsze musi być jakaś puenta.
Pomyślałby kto, że jeśli kupujesz po raz enty w danej sieci sklepów towar na fakturę, to mają Twoje dane. Nic bardziej mylnego – każdy sklep ma swoją osobną bazę klientów, co prowadzi do tego, że za każdym razem trzeba podawać wszystkie dane firmy. Ja wiem, niby nic takiego i pewnie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie cała wcześniejsza szopka.
Na prawdę rozumiem, że ludzie to tylko ludzie, i że pomyłki się zdarzają, ale do kurwy nędzy – gdyby pracownikom się chciało, to cała heca byłaby rozwiązana w 5 minut – ileż to podejść do półki, wziąć sprzęt i za niego zapłacić?
Ja nie wiem, można mówić że w Polsce żyje się ciężko, że pracownicy nie mają łatwo, ale jeśli już gdzieś pracujesz, to staraj się zachowywać profesjonalnie – nie ważne czy jesteś prezesem banku, dyrektorem firmy, czy kelnerem.
Widać – słynne amerykańskie „nasz Klient, nasz Pan’, jest w naszym pięknym kraju tak odległe jak wycieczki w kosmos…