Są wakacje – wiadomo – chill, słońce, plaża, drinki z palemką, filmów nowych brak, a że z nieba leje się żar, postanowiłem, że nadrobię trochę stare seriale. Może to wstyd przyznać, ale tak jakoś się złożyło, że nigdy nie widziałem „Przyjaciół”… Tzn, wiadomo – kilka odcinków gdzieś tam widziałem, ale raczej było to na zasadzie – coś leci w tv, to zobaczę, ale bez zbędnego wkręcania się w fabułę czy śledzenia każdego odcinka.
Do wczoraj.
W moje ręce wpadło piękne wydanie pierwszego sezonu tego ponoć najlepszego serialu wszech czasów, no i przepadłem. W jeden wieczór pół sezonu (mogło być lepiej, ale korpożycie rządzi się pewnymi prawami – np. tym, że we wtorek trzeba iść do pracy) i coś czuję, że już dzisiaj zacznę poszukiwać kolejnego sezonu.
A wspominam o tym wszystkim, bo oglądając przygody nowojorskiej paczki przyjaciół przeniosłem się momentalnie do początku lat dziewięćdziesiątych…
I jak zazwyczaj ludzie wspominający „stare, dobre czasy” budzą u mnie podobny wstręt co oglądanie zdjęć zaplutych i zasmarkanych dzieci „znajomych” na fejsbuniu, to muszę przyznać, że kilka rzeczy było wtedy faktycznie fajniejszych.
Oczywiście wiem, że teraz jest dużo prościej ze wszystkim – mamy komórki (czyli małe komputery), dzięki którym możemy kontaktować się z ludźmi o każdej porze dnia czy nocy, robić zdjęcia, kręcić filmy, korzystać z miliona aplikacji, portali społecznościowych, sprawdzać rozkłady jazdy pociągów, komunikacji miejskiej, słuchać muzyki, czytać książki itd itp ( w sumie mógłbym wymieniać w nieskończoność), co sprawia, że faktycznie mamy dzisiaj dużo łatwiej i ciężko mi sobie wyobrazić życie bez tych małych udogodnień, jednak mimo wszystko z lekką nutką rozrzewnienia wspominam tamte czasy…
Wyobraźmy sobie, jak wyglądałby dzień gdyby cofnąć się w czasie o te 20 lat:
Dzwonicie do kogoś i nie odbiera telefonu – spoko, trudno może nie ma go w domu – zawsze można nagrać się na sekretarkę, albo zadzwonić za dwie godziny – może już będzie.
Muzyka? Nie ma problemu – wystarczy tylko skoczyć do sklepu wybrać jakiegoś winyla albo kasetę. Ale wcześniej, żeby nie kupować kota w worku, warto posiedzieć przed Mtv i zobaczyć co warto mieć.
A no i kwestia zapłaty. Najpierw trzeba odwiedzić bank i wyciągnąć gotówkę z konta, albo udać się z czekoladą do znajomego, żeby przegrac muzykę na własną kasetę.
A robienie zdjęć? Znowu nie ma problemu – wystarczyło mieć ze sobą „małpkę” z kliszą 36 klatek, wybranie kadru i modlenie się o to, żeby fotka wyszła, bo jej podgląd dopiero po wywołaniu w fotolabie. No i zdjęcia zostawały zazwyczaj w albumach.
Oglądanie filmów/seriali ? Nie ma problemu – jak coś leci w telewizji, to można nagrać to na vhs’a i potem obejrzeć w wybranym czasie, albo skoczyć do wypożyczalni z nadzieją, że będą mieli jakiegoś hita w stylu „Gliniarza z Beverly Hills”.
Brak bluetooth w samochodzie? Nie ma problemu, przecież i tak nie ma telefonów komórkowych, więc można skupić się na jeździe. No i na nauce czytania mapy, bo przecież nikt nigdy nie słyszał o GPS.
To jak w takim razie umówić się z ludźmi na piwo? Cóż nic prostszego – albo zadzwonić, albo odwiedzić ich osobiście i wyciągnąć do ulubionej knajpki.
Cholera – im dłużej wymieniam, tym bardziej podobają mi się tamte czasy. Ja wiem, że wszystko wymagało poświęcenia dużo większej ilości czasu, ale przez to ludzie chyba bardziej doceniali to co mają i co potrafią.
A dziś, pomimo że jak pisałem nowoczesne technologie rozleniwiły mnie do granic możliwości, to nadal staram się działać nieco analogowo. Wiecie jaka to radocha kupować w sklepie winyle, albo latać z kliszowcem po ulicy? A ile punktów do lansu – dzierżąc w ręce torbę z płytami i analogową małpkę zawsze sprawicie, że ktoś się uśmiechnie – i niezależnie, czy z politowania czy z nostalgii, to człowiekowi aż się milej na duszy robi.:)
Wracając do pytania – czy kiedyś było lepiej? Nie wiem, jednak wydaje mi się że było dużo ciekawiej.
Bonus:
A jak ktoś chce się trochę przenieść w czasie, to polecam poniższe video;)
photo credit: > Mr.D Photography via photopin cc