„Ej, był ostatnio jakiś ważny mecz?”

No Dobra. Ponoć był.

Przedwczoraj (24 maja) odbył się Finał Ligi Mistrzów, jednak z racji tego, że piłka nożna interesuje w takim samym stopniu jak np. szydełkowanie, pojęcia o tym nie miałem.

Do czasu.

Wystarczyło wejść na fejsbunia, kwejkunia, gazetę, i parę innych stron, żeby zostać zbombardowanym setkami informacji o meczu, jego wynikach i wszelkiej maści żali/zachwytów nad tym wydarzeniem.

2wfqtrd

ech, te spektakularne i bolesne upadki

I jak jestem w stanie zrozumieć, że komuś może podobać się teatr „upadków” i „fauli” wykonywany podczas dziewięćdziesięciu minut kopania piłki, to już zadziwia mnie niezmiernie, że jakiś mecz, w którym grają drużyny oddalone milion lat świetlnych od naszego kraju cieszy się aż tak ogromną popularnością.

Serio, co mnie obchodzi jakiś mecz, gdzie nie grają „nasi”?

Spoko, domyślam się, że finał Ligi Mistrzów może być ucztą dla fana piłki nożnej, i nie można porównywać go do naszych podwórkowych kopaczy, to jednak widok poprzebieranych krajanów w koszulki Realu jest dla mnie co najmniej zadziwiający.

Idą tacy do sportowego baru, albo siadają przed telewizorami w domowym zaciszu, chwytają za szaliki i emocjonują się jakby w finale grała co najmniej Legia Warszawa, albo Śląsk Wrocław.

Rozmawiałem kiedyś ze znajomymi Hiszpanami, którzy dziwili się dlaczego ludzie w naszym kraju tak bardzo kibicują zagranicznym zespołom. Bo dla nich jest normalne, że ktoś z Barcelony kibicuje FC Barcelonie, a ktoś z Madrytu – Atletico, albo Realowi, ale dziwne już jest, że ktoś z Krakowa, czy Warszawy nie wspiera „swoich”, tylko kibicuje obcej drużynie.

To tak, jakby w meczu Polska – Niemcy, pół Polski wpierało drużynę zza Odry.

Ale co mnie tam. Jak ktoś lubi oglądać płaczących chłopców, to niech ogląda – nie moja brocha.




Images are for demo purposes only and are properties of their respective owners. Old Paper by ThunderThemes.net