Na wyjazd do Czarnogóry czailiśmy się od kilku dobrych lat – 3 lata temu przegrała z Maderą, rok temu z Gran Canarią, aż w końcu na początku maja udało się wsiąść w Ryanaira i polecieć do Podgoricy.
Tydzień w tym niewielkim, ale zarazem niesamowitym kraju zrobił na nas ogromne wrażenie. Im więcej czasu mija od powrotu, tym jesteśmy coraz bardziej zauroczeni. Ale zacznijmy od początku…
Czarnogóra, zwana perłą Bałkanów, jest niesamowicie maleńkim państwem, skrywającym tyle cudownych krajobrazów, że aż ciężko w to uwierzyć.
Widzieliśmy tu widoki znane z Grecji, Madery, Włoch, Wysp Kanaryjskich, Szkocji, ba nawet te znane z parków narodowych USA, a wszystko to na obszarze wielkości województwa lubuskiego!
Aby zobaczyć prawdziwą Czarnogórę należy udać się na północ. Wbrew opinii, którą przypadkowo usłyszeliśmy („Nie jedź na północ, tam z kałacha strzelają, możesz nie przeżyć”) jest bardzo bezpiecznie. Największym błędem byłoby pozostanie w najsłynniejszych turystycznych kurortach takich jak Budva czy Ulcinij. Prawdziwe perełki kryją się z dala od turystów, a nawet miejscowych 😉
Początek trasy: Z Podgoricy (lotnisko) na południe Czarnogóry.
Trasę zaczęliśmy od miejscowości Sutomore. Pomimo, że nocowaliśmy jakieś 5 metrów od morza, a fale niemalże obijały się o ściany naszego pokoju to wtedy pierwszy raz zaczęliśmy się zastanawiać o co chodzi.
Miejscowość wyglądała jakby lata świetności miała za sobą (jakieś 20 lat temu) lub z drugiej strony – jakby przygotowywała się na generalny remont przed sezonem.
Zjedzenie śniadania nad samym morzem pozwoliło nam jednak zapomnieć o powyższych rozterkach.
Naszym pierwszym punktem zwiedzania był Stari Bar, położony na przeciwko włoskiego Bari.
W samym mieście Bar znajduje się największy port morski. My zaś pojechaliśmy 4 km dalej aby zobaczyć ruiny Starego Baru zniszczonego przez trzęsienie ziemi w 1979 roku.
Po tym jak Stari Bar został wpisany na światową listę dziedzictwa UNESCO zaczęto jego renowację (a tak przynajmniej mówią opisy widoczne na wejściu).
Bardzo przyjemne miejsce, w sam raz na spacer w upalny dzień, chroniąc się w okolicznych murach.
Uwaga: Parking przy Starym Barze jest bezpłatny, jednak często grupki miejscowych udają parkingowych i kasują po 2,5 euro „za cały dzień” postoju. My w chwili zwątpienia, z grymasem na twarzy daliśmy się nabrać. Samo wejście na teren ruin to koszt ok. 2 euro.
W Starym Barze zobaczyliśmy niespotykanego zwierzaczka, który z daleka przypominał węża (naprawdę to był padalec – przyp. Stasiun):
Ze Starego Baru ruszyliśmy do miasteczka najbardziej wysuniętego na południe – Ulcinj. Jest to miejscowość turystyczna słynna z (najdłużej po stronie Adriatyku) 13 kilometrowej plaży.
Co nas lekko zaskoczyło – brak ludzi w pięknym starym mieście (Stari Grad) Ulcinj. Całe towarzystwo urzędowało wieczorem przy plaży w barach.
W Starym mieście (kiedy zagubiliśmy się gdzieś między uliczkami) było tak cicho, że usłyszeliśmy rozkosznego bączka z czyjejś toalety po czym spuszczenie wody w kibelku. Najs:-)
Wieczór zakończyliśmy kolacją na pięknym tarasie restauracji Antigona, gdzie rozpościerał się widok na Adriatyk:
Po wizycie w Ulcinij czekała na nas najdłuższa trasa podczas naszego pobytu w Czarnogórze. Plan zakładał przejazd na samą północ kraju do górskiej miejscowości Zablijak. Aby nie było zbyt nudno postanowiliśmy po drodze objechać największe na Bałkanach jezioro Szkoderskie (Skadarsko Jezero). Powierzchnia jeziora to zmiennie ok. 360–550 km² więc naprawdę robiło wrażenie.
Całej trasie z południa na północ Czarnogóry należy się osobny post dlatego zapraszamy tu: (klik)
Pe.