Kilka dni temu zakończyła się niezła akcja promocyjna w Burger Kingu. Polegała ona na tym, że każdy kto zrobił sobie zdjęcie przy kasie w McDonald’s mając na głowie BurgerKingową koronę otrzymywał 30% zniżki przy zakupie dowolnej rzeczy w BK.
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że akcja była zupełnie… niepotrzebna.
Bo po co? Taki trochę czarny PR, który nigdy fajny nie jest.
Tym bardziej, że całe przedsięwzięcie zbiegło się z premierą nowego spotu reklamowego BK, w której to po raz kolejny widzimy dwóch znanych już nam aktorów reprezentujących klientów obu sieciówek i jak zwykle – jeden zajada się soczystym burgerem od BK, drugi podnieca się kartonowym pudełkiem „innych burgerów”.
I choćby nie wiem co McD starał się robić, to smaku swoich burgerów zmienić nie mogą, więc nie ma sensu płacić kokosów PijaRowcom z BK za wymyślanie nowych „promocji” bo aktualnie wojna jest nie do wygrania przez nikogo. Z jednej strony mamy BK, których burgery są miljon razy lepsze od tych oferowanych przez „Inne Burgery”, a z drugiej strony mamy McD, który ma Miljon razy więcej lokali…
No i fajnie…
A jak BK chce dalej płacić za nowe promocje to ja mam pewien pomysł:
Chodziłoby w niej o to, żeby przebrać się za księdza i zrobić sobie selfie w jakimś meczecie i otagować to #yoloBK – każdemu komu udałoby się dotrzeć w całości do najbliższego BK proponowałbym roczny abonament na whoopery.
Amen.